piątek, 29 grudnia 2017

Sivu "Sweet Sweet Silent"

O Sivu pisałam już w związku z jego świetnum debiutem. Teraz mam przed sobą jego płytę z 2017r. Wiąże się z nią wiele emocji, najpierw pomówmy o tych z których została ulepiona.
Sivu przeniósł się ze znanego wydawnictwa do niewielkiego Square Leg należącego do Charliego Andrew (produkował płyty m.in Alt-J i Nicka Mulveya). W "Sweet Sweet Silent" bardzo podoba mi się produkcja Andrew. Surowa, oparta na wystąpieniach na żywo, na emocjach, a nie oszlifowana do wyjałowienia. Taką lubię najbardziej, bo jest bardzo autentyczna. Bardzo pasuje do nowego albumu Sivu, który jest szczery, boli, smuci, uwiera.
James cierpi na chorobę Meniere'a. To choroba ucha wewnętrznego powodująca cieżkie zawroty głowy, szum uszny i postępujący niedosłuch. Taka choroba dla każdego z nas byłaby ciosem. Myślę, że łatwo sobie wyobrazić jaką tragedią musi być dla muzyka: "The scariest thing for me if I was to turn deaf would be not being able to play music anymore. Music is all I've ever wanted to do and is all I've ever done, so the prospect of losing all of that is unbearable" (wywiad z Sivu o chorobie Menier'a). Jeśli kochamy czyjąś muzykę to ta osoba staje się dla nas w jakiś sposób bliska, więc tym bardziej było mi przykro, kiedy Sivu powiadomił fanów o swojej diagnozie.
Tytułowa "Sweet Sweet Silent" mówi o pogodzeniu się z trudną diagnozą. "You can do whatever you want" - wyśpiewuje odważnie James, który stara się przygotować na różne scenariusze. Jego głos wydobywa się spod pięknie brzmiących smyczków jak spod wody, co odnosi się do odbierania dźwięków przy chorobie Menier'a.
Najważniejszy na płycie jest kruchy, chwytający za serce głos Jamesa. Idealnie dobrana jest do niego muzyka: oszczędna i wymagająca skupienia, pięknie zaaranżowana jak np. w "My Moon River". W równie pięknej "Childhood House" Sivu opowiada o tym jak bezpieczny czas dzieciństwa zderza się z dorastaniem, z życiem poza tą bezpieczną bańką. Słuchając tej piosenki czuję ją w każdym nerwie. Niesamowita rzecz.

Ta płyta jest stworzona przez osobę wrażliwą dla takich samych słuchaczy. Przejmująca muzyka. Przygotujcie się na wiele wzruszeń podczas słuchania.

Poznaj i pokochaj 

czwartek, 28 grudnia 2017

AlascA "Actors & Liars"

"Actors & Liars" to debiut holenderskiej grupy AlascA z 2012r. Trafiłam na nich przypadkiem, grzebiąc w odmętach YouTuba i od razu spodobał mi się piękny głos Franka Bonda. O zespole nie wiem nic ponad to, że pracuje nad trzecim albumem i tworzą go Holendrzy. Wynika to z faktu, że nie mogę pochwalić się znajomością holenderskiego, a prawie wszystkie materiały o zepole są w ich ojczystym języku - AlascA nie może poszczycić się międzynarodową sławą. Szkoda, bo tworzy bardzo przyjemną muzykę, a jak mogę zapewnić po zapoznaniu się z drugim albumem, zespół się rozwija i zmienia.
Jednak wróćmy do pierwszej płyty. To bardzo przyjemne folkowe granie. Ciepły, miękki głos Bonda otula słuchacza, w tle plumka banjo i bas, a gitara mieni się i brzmi lekko. Piosenki AlascA są nienachalne, wymagają skupienia, ale bardzo ładnie wybrzmiewają i warto się w nie wsłuchać. Panowie potrafią stworzyć wpadające w ucho melodie jak w "Politics" (opowiadającej o tym jak nieprzyjemny potrafi być człowiek: "How can one even bleed in this world filled with greed where one's fall is another Man's pleasure?") i refreny, które za którymś razem nuci się już z Frankiem.
Warto zwrócić uwagę na teksty w piosenkach, za które odpowiada wokalista (o ile to co udało mi się ustalić to prawda). "I Dreamed She Was the Universe" jest przepiękna - tekst, muzyka, śpiew Bonda sprawiający, że czujemy się jakbyśmy przycupnęli gdzieś po cichu i mogli posłuchać zwierzeń wrażliwej osoby, zostali wpuszczeni do czyjegoś intymnego świata. Piosenka jest jeszcze piękniejsza w wydaniu live (kliknij tu), cudownie jest znaleść taki diament, a właściwie lepsze byłoby porównanie jej do znalezienia pierwszej stokrotki na wiosennej łące...to chyba bardziej pasuje do muzyki AlascA. Po pięknej balladzie szybsze tempo nadaje uroczo brzmiąca piosenka na pożegnanie o wiele mówiącym tytule "I Will Go", ewidentnie ktoś dusi się w związku, który kiedyś sprawiał mu radość.
Muzyka AlascA jest ujmująca, przystępna, ale jednak ma w sobie nieuchwytny urok.
Panowie z AlascA śpiewają: "(...)I found my answer in the Arms of the Arts/All revelations true and sublime will find their way into art" czuję podobne, więc tym przyjemniej słucha mi się tej płyty.

Poznaj i pokochaj 

wtorek, 3 stycznia 2017

Meilyr Jones "2013"

Na muzykę Jonesa trafiłam szukając czegoś nowego, świeżego, czegoś co mnie urzecze i wciągnie. Przy okazji poszukiwań trafiłam na parę niezłych rzeczy, ale żadna z nich nie miała "tego czegoś". Tym większą przyjemność dało mi znalezienie muzyki Meilyra.
To solowy debiut wokalisty, już nieistniejącego, walijskiego zespołu Race Horses. "2013" jest owocem emocji związanych z rozpadem zespołu, rozpadem związku i wypadem do Rzymu. Rzym na pewno był inspitracją dla Meilyra. Może stąd ta mieszanka popu z klasyczną muzyką, chociaż przecież mama Jonesa grała na skrzypcach, a on sam ma wykształcenie muzyczne.
Tak czy inaczej ten album mieni się najróżniejszymi melodiami, instrumentami (harfa, instrumenty smyczkowe, saksofon, pianino...) bogactwem w dobrym guście. Bywa wzniośle jak w ostatniej na płycie "Be Soft" i skromniej, ale z dużą emocją jak w "Refugees". Oprócz obfitości różnych instrumentów nie można przegapić przejrzystego głosu Meilyra.
Meilyr podkreśla, że czasem zlepiał swoją muzykę z tym co było. Nie ogranicza czerpania z przeszłości do inspiracji, ale sięga też po konkretne dźwięki np. "Rebel Rebel" Bowiego: "If it’s going to be authentic it should be other people’s music and my music and that’s what the modern world feels like to me, it’s a mess of the past." Może przy tym pochwalić się niezwykłą kreatywnością. Meilyra drażni oczekiwanie ciągłej nowości, oryginalności, która nie wiąże się z przeszłością, która chce się wręcz od niej odciąć: "but the idea of being something completely original, that’s not to do with anyone else… there’s something quite cold and arrogant about that." Jednocześnie nie widzi niczego dobrego w bezmyślnym czerpaniu z przeszłości na zasadzie imitowania tego co było.
Według Meilyra o sztuce mówimy wtedy, kiedy sprawia ona, że czujemy się pełni życia, kiedy wywołuje ona w nas emocje lub kiedy pozwala nam ona widzieć pewne rzeczy inaczej niż widzieliśmy je do tej pory. Trudno mi się z nim nie zgodzić.
Za niezywle ciekawą płytą, która odkrywa przed nami z każdym przesłuchaniem coś nowego, stoi ciekawy człowiek. Zawsze jest to dla mnie miłe odkrycie.


Poznaj i pokochaj


wypowiedzi Meilyra z: thelineofbestfit.com