Pod koniec lata miałam sprawdzić, która z płyt wysunęła się na prowadzenie w moim wakacyjnym rankingu i opisać ją tu jako płytę z wakacyjnym znakiem jakości. Lata nie było, ranking to u mnie konstrukt teoretyczny, a moje wakacje mało mają wspólnego z wypoczynkiem. Jednak coś z mojego planu się zachowało: jedna z płyt wysunęła się na prowadzenie w quais letnie dni i dodatkowo sprawiła, że wydawały się one cieplejsze niż były w rzeczywistości.
"Torches" to debiut trzech kolegów z Kalifornii: Mark Foster odpowiada m.in za wokal, Mark Pontius za perkusję, a Cubbie Fink za bas. Ta płyta to eksplozja energii, refreny są chwytliwe, muzyka jest radosna, czuć w niej podekscytowanie.
Wokal Marka jest lekki, czasem relaksuje, czasem dodaje piosenkom jeszcze więcej dobrej energii. Warto posłuchać akustycznych nagrań utworów z "Torches", czy po prostu wykonań na żywo, świetnie słychać w nich jak ciekawym głosem operuje Mark.
Druga na płycie "Pumped Up Kicks" to piosenka, która ściągnęła na zespół zainteresowanie publiczności. Trudno się dziwić - trudno o niej zapomnieć, jak można napisać tak świetną popową piosenkę i nie zostać zauważonym? Panowie zmuszają do tańca i do śpiewania świetnego refrenu.
Utwór jest radosny, ale w warstwie tekstowej opowiada o dzieciaku, który ma zamiar wybrać się z bronią na polowanie i to nie na zwierzęta, a na kolegów. Lubię takie połączenia i okazuje się, że wokalista również. To cecha nie tylko tej jednej piosenki, ale całego albumu, we wpadającym w ucho "Houdini", Mark deklaruje, że czasem chciałby zniknąć. Porywająca "Call It What You Want" opowiada o potrzebie bycia wolnym: o uwolnieniu się od etykietek i oceniania wszystkiego wokół.
Panowie śpiewają o wolności, odwadze do wypowiadania swojego zdania ("Warrant"), miłości ("Love"; "I Would Do Anything for You"), czyli o wszystkim co powinno być tematem piosenek młodych zespołów. Robią to z takim zapałem, że nie sposób oprzeć się tej słonecznej płycie, nawet w mało słoneczne dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz