niedziela, 25 października 2009

Muse "The Resistance"


Muse to jeden z tych zespołów, który z każdą płytą zbiera co raz to skrajniejsze recenzje. To ciekawe jak dużo przyjemności sprawia niektórym pielęgnowanie nienawiści do tego zespołu.
Tym bardziej jest to dla mnie dziwne, że panowie z Muse wydają się inteligentnymi, sympatycznymi ludźmi z dużym poczuciem humoru. Matthew Bellamy to charyzmatyczny wokalista, obdarzony nieprzeciętnym głosem i postać zarysowana ostrą kreską, być może ta wyrazistość jest powodem niechęci?
Oczekiwanie na płytę Muse to bardzo miłe zajęcie, bo po Muse można spodziewać się naprawdę wiele. Tym razem również nie zawiedli i połączyli dźwięki, których nie powinno dać się połączyć - harmonie wokalne, Chopin, mocne gitary, arabski motyw, dramatyzm, elektronika... Powinno wyjść coś niejadalnego, a tymczasem wszystko ze sobą gra i tworzy płytę, którą słucha się z przyjemnym zdziwieniem.
"Uprising" pierwsza piosenka na płycie i jednocześnie singiel, to bardzo melodyjne wprowadzenie do tej ciekawej płyty, Bellamy przekonuje nas, że czas się obudzić zanim wpadniemy na dobre w fałszywy rytm życia. Bardzo spodobała mi się "Undisclosed Desires", nietypowa jak na Muse, bardzo chwytliwa, prosta piosenka o miłości. Co ciekawe niektórzy uważają, że jest najgorsza na płycie :P
No i mamy "United States Of Eurasia (+Collateral Damage)" prawdziwa tęcza dźwięków. Zaczyna się dźwiękami pianina, przechodzi w harmonie wokalne, mocną perkusję, niby arabski motyw, a na końcu Chopin i startujący samolot, a do tego cudowny, potężny głos Bellamy'ego. To tak można? Można, jak przekonuje natchnione Muse.
Matthew Bellamy, Christopher Wolstenholme i Dominic Howard tworzą bardzo kreatywne, ciągle rozwijające się trio i ciągle mają pasję i energię jakby dopiero nagrywali pierwszą płytę. Nadal potrafią zaciekawić i zachwycić nową jakością, a jak ktoś chce to może ich nawet bardziej za to wszystko znienawidzić.



Poznaj i pokochaj